Po około 10 minutach pojawia się polana. Zastaniecie tam iście alpejski widok. Drewniane budynki młynów, rzeka Kwaczanka i ściany górskich szczytów wokoło. No pięknie tam po prostu!

Co więcej, są tam zwierzęta, które swobodnie spacerują wśród turystów. :) Między innymi bardzo towarzyska koza! Ale o tej kozie jeszcze za moment napiszę. :)

Najpierw mijamy młyn górny – niedostępny do zwiedzania. Spacerując wzdłuż rzeki, docieramy do kładki. Uwaga – przechodzenie przez kładkę wymaga dużej ostrożności! Na pewno nie jest przeznaczona dla małych dzieci, więc warto je mieć wtedy na rękach. Kładka to po prostu deski przełożone z jednego brzegu na drugi. Bez barierek i zabezpieczeń. Sama miałam lekkiego stresa, przechodząc przez nią. Ale się udało!

Zanim jednak przeszliśmy przez kładkę, usiedliśmy sobie na jednej z ławek, które znajdują się przy brzegu rzeki. To tutaj ta koza, o której pisałam wyżej, przyszła do nas, żeby zjeść z nami nasze drugie śniadanie. :D A raczej wyrwać je nam z rąk! Mowa o jabłkach. Było widać, że jej smakowały. Oprócz kozy biegały tam kury i kogut, za którymi ochoczo podążała Didulec. Był też kot. On za to pojawiał się i znikał w okolicznej leśnej gęstwinie. Na pewno nie był tak towarzyski jak koza.

Po zwiedzeniu okolicy zabytkowych młynów postanowiliśmy jeszcze udać się kawałek niebieskim szlakiem (w stronę Doliny Prosieckiej) do wodospadu ukrytego wśród skał. Oznaczenia są dobrze widoczne, więc zejścia do tego miejsca na pewno nie przeoczycie. Jest jeszcze jeden powód, dla którego warto przejść chociaż kawałek szlakiem niebieskim w stronę Doliny Prosieckiej. Można zobaczyć okolicę Młynów Oblazy od drugiej strony! A jest co podziwiać.

Nadmienię, że opuszczając okolicę macie trzy możliwości. Wrócić czerwonym szlakiem przez Dolinę Kwaczańską, pójść dalej czerwonym szlakiem w stronę Huty lub przejść niebieskim szlakiem Dolinę Prosiecką. My mieliśmy w planach przejść kawałek dalej, za wodospad, niebieskim szlakiem. Niestety znowu zebrały się ciemne chmury. I zaczęło grzmieć. Musieliśmy wrócić, żeby zdążyć przed kolejną ulewą.

Teraz oczywiście nasuwa się pytanie, czy to bezpieczne. W końcu grzmi, leje, a my z dziećmi. Małż miał tych pytań sporo na trasie. Miał duże wątpliwości. Ja jednak, nieco nauczona już, jak to jest z burzą w górach, postanowiłam, że idziemy. Trasa wiodła zboczem góry, byliśmy osłonięci gęstym lasem, a burza (mimo że było słychać grzmoty) została w tyle (nad Młynami Oblazy). I to była dobra decyzja. Bardzo szybko, bo po 40 minutach, dotarliśmy do parkingu. Każdy z nas był przemoczony do majtek. I tutaj punkt dla mnie – zawsze mam minimum jeden zestaw ubrań na przebranie dla dziewczynek. Bo dla dorosłych nie, ale dorośli to se poradzą. Nawet jeśli mieliby dostać kataru. A chore dziecko na wakacjach… Olaboga!

W aucie nastąpiło szybkie przebranie się. Co nie było takie łatwe. Weź człowieku ściągnij z niezadowolonego dziecka mokre ciuchy… Ale się udało. Ten szybki marsz w ulewie był dobrą decyzją, bo niestety później burza w tym rejonie rozhulała się na dobre. Gdybyśmy zostali w Młynach, wracalibyśmy w o wiele gorszych warunkach.

No i tutaj część dramatyczna tej opowieści, więc tylko dla osób o mocnych nerwach!

Kiedy wracaliśmy skrótem w stronę czerwonego szlaku, złapało nas oberwanie chmury. Dosłownie! Z burzą w tle. Małż od razu kazał wyłączyć mi telefon komórkowy, więc nie mam z tego przeżycia ni foteczki.

Didulec musiała siedzieć w nosidle, a Małż z Młodą za rękę szli przed nami. Oczywiście, zawsze mam płaszcze przeciwdeszczowe w plecaku – tym razem okazały się całkowicie nieskuteczne. Lało okrutnie. A my prawie biegliśmy w stronę parkingu. Wyobraźcie sobie: idziecie (a w zasadzie prawie biegniecie) z dwójką dzieci w totalnej ulewie. Deszcz leje Wam prosto w oczy. Widoczność taka sobie, dodatkowo trzeba uważać, bo trasa momentami zamienia się w rwącą rzekę. Okropne, prawda?

Kiedy w doborowym zwierzęcym towarzystwie zaspokoiliśmy głód i pragnienie, znad szczytów gór dobiegł niepokojący odgłos. Zbliżała się burza… Nieco pospieszeni tymi odgłosami przeszliśmy na drugą stronę, do dolnego młyna. Tam znaleźliśmy schronienie przed deszczem, który pojawił się dosłownie w moment. Schroniliśmy się wśród zabytkowych maszyn młyńskich. Przeczekaliśmy deszcz i nagłą ogromną wichurę. Kiedy to minęło (tak szybko, jak się pojawiło), poszliśmy zwiedzać pozostałe pomieszczenia dolnego młyna. Zatrzymaliśmy się obowiązkowo również przy huśtawkach.

Widoki na Kwaczankę są naprawdę imponujące, szczególnie z dwóch punktów widokowych (Velky Roháč i Malý Roháč), które mijamy po drodze. Można też wspiąć się na przydrożne skały (są dwa takie bezpieczne miejsca) i podziwiać dno wąwozu. Czas dotarcia szlakiem czerwonym do rozdroża, którym można przejść dalej do Młynów Oblazy, spokojnym marszem zajmuje mniej więcej godzinę (o ile nie idzie się pod górę, wtedy ten marsz nie jest taki spokojny… :D).

Jeśli idziecie z dzieciakami, raczej nie polecam brać wózka. Co prawda, duża część trasy to żwirowo-ziemista droga, dość szeroka. Ale momentami jest mocno pod górę, dodatkowo są fragmenty ze sporymi, wystającymi głazami na trasie. My wybraliśmy się z nosidłem. Młoda dzielnie i szybko maszerowała, nie marudziła (!!) i bardzo podobała jej się trasa nad wąwozem. Didulec raz w nosidle, raz na własnych nóżkach (przypominam, że to 2-latka) też na spokojnie dała radę. Po około 1,5 godzinie dotarliśmy do rozdroża. Tam, na wysokości 791 m n.p.m. (na Razcestie k. Oblazom) mamy dwie możliwości: iść dalej czerwonym szlakiem do szlaku niebieskiego i nim udać się do Młynów albo przejść od razu szlakiem niebieskim skrótem w prawo, oznaczonym strzałką „Młyny Oblazy”. My wybraliśmy skrót. Ostrzegam! Jest tam dość stromo, ale da się przejść z dziećmi.

Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy oczywiście od uspokajania Didulca. Tłumaczyliśmy jej, że na ten plac zabaw pójdziemy, kiedy wrócimy. Niestety. To nam się nie udało, a dlaczego – o tym przeczytacie na końcu, więc warto tu z nami zostać. :D Szlak czerwony na początku jest bardzo niepozorny. To prosta (bez przewyższeń), szutrowa, szeroka droga. Nie dajcie się jednak zwieść! Po przejściu kilkudziesięciu metrów zaczyna się wspinaczka. Szlak zaczyna prowadzić mocniej pod górę, tak że rzekę Kwaczankę, którą mieliśmy najpierw praktycznie „obok siebie”, zaczynamy widzieć z góry.

Przy wejściu na czerwony szlak znajduje się spory, płatny parking. My płaciliśmy 10 euro za cały dzień postoju. Obok parkingu są toalety, minibary oraz plac zabaw dla dzieci.

Ta przepiękna dolina umiejscowiona jest w Górach Choczańskich na Słowacji. Niestety jest niedostępna dla turystów, ponieważ znajduje się tam rezerwat przyrody. Sama dolina leży między szczytem Čiernej hory (1094 m n.p.m.) i Ostrého vrchu (1128 m n.p.m.). Zbocza doliny są bardzo strome. Jest to typowy wąwóz krasowy. Aby turyści mogli podziwiać jej piękno, na zachodnich zboczach Ostrého vrchu poprowadzono czerwony szlak. Trasa znajduje się kilkadziesiąt metrów powyżej dna doliny. Miejscem najczęściej odwiedzanym przez turystów są Młyny Oblazy.

Młyny Oblazy – młyny górskiego typu umiejscowione w paśmie górskim Chočské vrchy – to jedne z ostatnich takich zabytków, które znajdziemy w środowisku naturalnym. Zbudowano je w XIX wieku w górnej części Kwaczańskiej Doliny nazywanej Oblazy. Kiedyś prowadziła tamtędy droga łącząca Liptów z Orawą i Polską. Teraz przebiegają w tamtym miejscu szlaki górskie Doliny Kwaczańskiej i Doliny Prosieckiej. Młyny Oblazy dzielą się na młyn górny oraz młyn dolny. Ten drugi jest dostępny dla turystów. Można też pooglądać dawne narzędzia, budynek młyna z maszynami oraz skorzystać z małego sklepiku serwującego drobne przekąski i napoje. Znajdziemy tam też mapy i magnesy. W okolicy są też wolno biegające zwierzęta oraz huśtawki dla najmłodszych zawieszone na drzewach tuż przy rzece.

Dolina Kwaczańska (słow. Kvačianska dolina)

Zapraszamy na: