Centrum Krynicy zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. Szczególnie architektura przy głównym deptaku (Bulwary Dietla) – niczym rodem z alpejskiej wioski. Strzeliste dachy bogato zdobionych budynków pensjonatów, w których znajdowały się kawiarnie, przywoływały wspomnienia kadrów z serialu „Dr Martin”. Poszliśmy na ciacho, gofry i herbatę do Kawiarni Maleńka, znajdującej się w okazałym, pięknym zielonym budynku o nazwie Willa Białej Róży. Polecam!

Zwiedzanie zakończyliśmy, siadając w cieniu drzewa na ławeczce naprzeciw okazałej fontanny o nazwie Setka, znajdującej się w Parku Mieczysława Dukieta.

Na koniec dodam, że Krynica-Zdrój spodobała nam się tak bardzo, a posiłki w Karczmie Łemkowskiej zasmakowały nam na tyle, że byliśmy tam jeszcze dwa razy podczas naszego tygodniowego pobytu w Beskidach (m.in. wracając z Muszyny).

Misie, Barbie, samochodziki, postacie ze Star Treka, stare karuzele, statki, instrumenty, pojazdy kosmiczne, tradycyjnie Creepy Lalki (jak w Kudowie-Zdroju w muzeum zabawek) – było tam dosłownie wszystko. Świetne miejsce na spędzenie czasu z dzieckiem. Wstęp niedrogi – bilet dla osoby dorosłej kosztuje 23 zł, a 18 zł zapłacimy za bilet ulgowy. Co ważne! Dzieci poniżej 4 roku życia wchodzą za free.

Kiedy wyszłyśmy z muzeum, udałyśmy się na zwiedzanie Krynicy-Zdroju. Obowiązkowy przystanek to pomnik Nikifora, który znajduje się przy głównym rynku. Za pomnikiem jest ścieżka, a po jej prawej stronie stacja kolejki oraz wejście na Górę Parkową. Niestety, kolejka była nieczynna, dlatego postanowiłam, że pójdziemy pieszo. Mapa Google’a (bo tylko taką w tamtym momencie dysponowałam) pokazywała, że to zaledwie 22 minuty pieszej wędrówki.

Tak więc ruszyłyśmy. I dość szybko się zgubiłyśmy… Jednak brak porządnej mapy, brak oznaczeń ścieżki i brak żywej duszy, którą można zapytać o to, gdzie, jak i którędy, spowodował, że krążyłyśmy bez sensu wokół góry. Młoda była już zmęczona, Małż dzwonił, że już skończył, co miał zrobić, i chce do nas dołączyć, a ja nerwowo szukałam wyjścia z tej zapętlonej ścieżki. W końcu się udało i dotarłyśmy z powrotem na Aleję Nikifora, gdzie czekał na nas Małż.

Kiedy wróciliśmy na parking, po wcześniejszym zjeździe kolejką gondolową, postanowiliśmy udać się do centrum Krynicy-Zdroju, żeby zjeść obiad i po prostu pozwiedzać. Trafiliśmy do bardzo dobrze ocenianej restauracji, którą mogę polecić z całego serca. Była to Karczma Łemkowska. Niepowtarzalny artystyczny klimat. Bardzo smaczne jedzenie i przemiła obsługa.

Karczma znajduje się w bocznej uliczce (ul. prof. Henryka Świdzińskiego). Jeśli ktoś nie lubi ciemnych miejsc (przez ozdoby na oknach wpada mało światła dziennego, a lampy tam świecące nie są najmocniejsze), może się tu czuć troszkę nieswojo. Dla nas jednak było to miejsce idealne! Jeśli będziecie mieli okazję, to jedźcie tam. Nie pożałujecie!

Po obiedzie chcieliśmy trochę pozwiedzać centrum, ale Młoda w drodze do Karczmy zauważyła reklamę Muzeum Bajek. Choć jeszcze czytać nie potrafiła, to sporych rozmiarów drewnianego Rumcajsa dojrzeć nie było trudno. Co było robić…? Poszłam z nią tam, a Małż, twierdząc, że mu bardzo przykro, został przy samochodzie na parkingu, z rzekomej konieczności nadrobienia zaległości w pracy…

Spacer sam w sobie jest ciekawy, a interesujące tablice tematyczne pozwalają na poszerzanie wiedzy o rejonie, w którym się znajdowaliśmy. Młodej najbardziej spodobały się obrotowe kafelki, z których sporo można było się dowiedzieć o okolicznej faunie i florze, oraz roślinne koło fortuny.

Na samej górze zatrzymaliśmy się na trochę dłużej, żeby podziwiać rozpościerający się przed nami widok. Ze szczytu wieży dojrzeć można takie pasma górskie, jak: Góry Czerchowskie, Rudawy Słowackie, Góry Lewockie czy szczyt Jaworzynę Krynicką.

Po zrobieniu tysiąca zdjęć oraz po uprzejmym odpowiadaniu innym turystom za Młodą, czy znalazła księcia na tej wieży, rozpoczęliśmy wędrówkę w dół. Obiecaliśmy Młodej zjazd zjeżdżalnią (o której pisałam wyżej). Sama też chciałam skorzystać z tej atrakcji. Młoda była jeszcze za mała na samodzielny zjazd, więc jechałyśmy razem. Na górze dostaje się taki materiał, na którym się siada, z miejscem na stopy i uchwytem. Zapakowałyśmy się do niego i ruszyłyśmy! Zjazd ekstremalny! Świetnie się bawiłyśmy, zwłaszcza że to nie byle jaka zjeżdżalnia. Ma aż 60 metrów!

Małż nie przepada za takimi atrakcjami, więc dostojnym krokiem zszedł z wieży w sposób tradycyjny, czyli drewnianym chodnikiem.

W tym miejscu konieczne jest, abym wspomniała, w jakim stroju Młoda zdecydowała się wybrać na tę wycieczkę… Do wchodzenia na górskie szczyty w spódniczkach jesteśmy przyzwyczajeni (do ciekawskiego wzroku innych turystów też jesteśmy przyzwyczajeni😅), ale tym razem strój został wzbogacony (oprócz spódniczki, która była obowiązkowa) jeszcze o sukienkę i wianek z welonem (zakupiony pod ruinami zamku w Olsztynie). My z Małżem tradycyjnie w chamskich dresach (ale z tych droższych, bo z trzema paskami!) wyglądaliśmy jak jej prywatna ochrona (w sumie rodzice to też tacy ochroniarze, więc się zgadzało).

Wracając do wieży. :) Cała drewniana konstrukcja deptaka jest delikatnie nachylona, przez co nie odczuwa się tak tej wspinaczki. Idzie się bardzo przyjemnie. No i te widoki! Oprócz wydobywania z siebie tradycyjnych ochów i achów podczas wspinania się w górę po drewnianej ścieżce, co chwilę uśmiechaliśmy się do zaczepiających nas ludzi. A bo to słyszeliśmy: „Patrzcie, księżniczka idzie!”, „Księcia szuka na wieży!”, „Słodki widok”, „Ojojojoj, niuniuniuniu” itp., itd. Młoda była tym niewzruszona i wspinała się dzielnie i szybko(!) na własnych nogach (!!!) na szczyt wieży.

Dzień zapowiadał się bardzo przyjemnie. Od rana świeciło słońce. W sam raz na podziwianie widoków. Mapa Google’a poprowadziła nas drogą przez okoliczne wsie i wzniesienia. Sama trasa była tak piękna, że wielokrotnie zatrzymywaliśmy się, żeby zrobić zdjęcia. Młoda w pewnym momencie patrzyła na nas dość podejrzliwie. W sumie wcale jej się nie dziwię. Według mapy powinniśmy jechać 38 minut, a nam to zajęło ponad godzinę… Jednak żal było nie zatrzymać się dla takich widoków.

Na parkingu, który (jak już wspomniałam) jest całkowicie darmowy, byliśmy po 9:00. O tej porze stało już kilka samochodów. Wybraliśmy się tam jednak po sezonie, czyli na początku października, dlatego na tłumy ludzi nie narzekaliśmy.

Z parkingu trzeba przejść kilkaset metrów w dół, do kasy. My zdecydowaliśmy się na bilet z wjazdem i zjazdem gondolą. I to wcale nie przez lenistwo! Po prostu Młoda bardzo chciała przejechać się kolejką. W wagonikach kolejki mieści się 6 osób. Są dość spore. Po kilku minutach jazdy dotarliśmy pod wejście na wieżę.

O Krynicy-Zdróju słyszałam wiele i to tylko pozytywne słowa. W związku z tym sprawdziłam w internetach, jak się sprawy mają, i od razu zrobiło mi się cieplej na serduchu! Tam jest to, co tygryski lubią najbardziej. Wieża widokowa! Wieża widokowa i spacer w koronach drzew – bez schodów! Wspaniała, gigantyczna konstrukcja – idealne miejsce na spacer.

Kilka słów na temat samej wieży:

  • znajduje się na terenie Beskidu Sądeckiego, wśród lasów Jaworzyny Krynickiej;

  • wysokość wieży to 49,5 metrów;

  • długość ścieżki prowadzącej na sam szczyt wynosi 1030 metrów;

  • po drodze znajduje się 15 tablic edukacyjnych, z których wiele można się dowiedzieć na temat zasobów kulturowych i przyrodniczych Krynicy-Zdroju oraz okolicy;

  • z wieży można zjechać 60-metrową zjeżdżalnią;

  • pod wejście na trasę spacerową dostaniemy się pieszo lub kolejką krzesełkową;

  • ceny są przystępne, więcej na ten temat można przeczytać na stronie https://wiezawidokowa.pl/krynica–zdroj/cennik/;

  • po trasie spacerowej można poruszać się wózkiem (można też na miejscu wypożyczyć rowerek trójkołowy);

  • wieża czynna jest codziennie w godzinach 9:00–18:00, kolej krzesełkowa o godzinie dłużej, bo do 19:00;

  • przy dolnej stacji kolejki krzesełkowej znajduje się spory, darmowy parking;

  • najłatwiej dojechać drogą Nowy-Sącz – Krynica-Zdrój (my z Wysowej dojechaliśmy bocznymi drogami i właśnie z tej drogi powyżej skręciliśmy w ulicę Słotwińską).

W końcu zabrałam się za opis naszej podróży w Beskid Niski. Pobyt tam bardzo nam się podobał. Szkoda byłoby pominąć tak fajne miejsce, opisując nasze podróże.

O Wysowej Zdrój, w której mieliśmy wynajęty domek, będzie osobny wpis. W tym tekście przybliżę naszą wycieczkę do Krynicy-Zdroju.

Od zawsze mam duży sentyment do miejscowości, w których nazwie jest słowo „zdrój”. Kojarzą mi się bowiem z sanatoriami, kuracjuszami, pyszną (wiem, pojęcie względne) wodą mineralną, parkami zdrojowymi oraz licznymi atrakcjami turystycznymi. I oczywiście z wieczornymi dancingami. Wszystko to ma swój uroczy klimat.

KRYNICA - ZDRÓJ

Zapraszamy na: