Obiad zjedliśmy w Karczmie Ochodzita, o czym wspominałam wyżej. Mogę Wam to miejsce polecić z całą odpowiedzialnością – przyzwoite, smaczne jedzenie i miła obsługa. A jak będzie Wam mało widoków, to jest tam jeszcze taras z panoramą na Beskidy i Tatry (jak się dobrze przyjrzymy ❤️).
Na koniec chcę napisać, o co chodzi z tą nazwą. Według góralskiej legendy na szczycie góry mieszkali zbójnicy, którzy napadali na nieświadomych kupców. Nieświadomych – bo chcąc skrócić sobie drogę, przechodzili przez szczyt Ochodzitej. Później kupcy, żeby uniknąć napaści, obchodzili szczyt góry, nadkładając drogi. I tak od słowa „obchodzita” utrwaliła się nazwa Ochodzita.
Zapiszcie sobie to miejsce na liście, jeśli jeszcze tam nie byliście. Enjoy!
Tak że sami widzicie… jest się czym zachwycać. Kiedy dotarliśmy na szczyt, pomaszerowaliśmy w kierunku drewnianej bramy. Jest to Brama Wołoska, która powstała w 2017 roku w ramach projektu Szlak kultury Wołoskiej. Jest jednym z elementów miejsca wypasu owiec na Ochodzitej. Znajduje się tam też ławka oraz tablice informacyjne. Tuż za bramą usiedliśmy na trawie i podziwialiśmy… Nawet Młoda przestała marudzić. Tylko powtarzała: „Jak tu ładnie”. Sama miałam łzy w oczach – piękna słoneczna pogoda, lekki, jesienny ciepły wiatr, cisza, spokój (było tam niewielu turystów), szumiąca wysoka trawa porastająca wierzchołek bezleśnej Ochodzitej i ten widok…
Spędziliśmy tam dobrą godzinę. I gdyby nie głód (była już pora obiadowa) pewnie byśmy tam jeszcze posiedzieli. Ale nasze żołądki zadecydowały inaczej. Zejście wcale nie trwało krócej niż wejście. Robiliśmy to bowiem z ociąganiem.
Małż robił zdjęcia – miał szczęście, bo Młoda do niego na ręce nie chciała… Pogoda nadal dopisywała, jesień była ciepła (byliśmy tam we wrześniu). Dlatego mimo utrudnień udało mi się wejść na szczyt. Po drodze napotkaliśmy budkę, w której w sezonie sprzedają burgery z wołowiny. Co mnie zaskoczyło? Sposób reklamy. Cała budka obklejona była pasącymi się krowami. Osobiście nie jadamy wołowiny i wieprzowiny – ale nie mamy nic przeciwko osobom, które jadają. Każdy działa zgodnie ze swoimi zasadami i wewnętrznymi potrzebami. Ale taka reklama dla mnie jest już zbyt dosłowna. Wraz z Małżem uznaliśmy to za żart właścicieli tego miejsca. 😅
Po 20 minutach dotarliśmy na szczyt. Młoda już zadowolona zeskoczyła mi z ramion, a w moich rękach powoli wracało krążenie. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam to… co Wy możecie zobaczyć tu na zdjęciach. ☺️
Panorama z każdej strony zapierała dech w piersiach. Jak ja uwielbiam ten stan! Kiedy idziesz pod górę, namęczysz się, natyrasz, nadyszysz… a potem czeka Cię taka nagroda.
Co zobaczymy z Ochodzitej:
pobliskie miejscowości, czyli Koniaków oraz Istebną,
Baranią Górę,
Koczy Zamek,
Szczyty Beskidu Małego,
Kotlinę Żywiecką i Beskid Żywiecki,
Tatry (przy dobrej widoczności – nam się udało ❤️),
Rycerzową, Wielką Raczę i Rachowiec,
Słowacką Małą Fatrę,
Beskid Żywiecko-Kisucki (słowacki),
Beskid Śląsko-Morawski z Łysą Górą.
Ochodzita
Ochodzita to szczyt, który głęboko zapadł mi w pamięć. I to wcale nie dlatego, że o mało nie straciłam tam kręgosłupa (jak to mamy w zwyczaju mówić) czy przez zbyt dosłowną reklamę burgerów – o czym zaraz napiszę. :) Szczyt ten jest miejscem, które po prostu TRZEBA odwiedzić. Bo czego z tej góry nie widać! Wszystko widać! 😍 Nawet moje Tatry.
Ale po kolei. Kiedy zeszliśmy z Koczego Zamku, podjechaliśmy samochodem 1 km dalej (oczywiście można tę trasę pokonać spokojnie na piechotę – marsz po asfaltowej drodze zajmuje około 15 minut). Przy wejściu na punkt widokowy znajduje się Karczma Ochodzita z tarasem widokowym, z którego można podziwiać piękną panoramę Beskidów. Mają tam też smaczne posiłki – przetestowaliśmy, gdy zeszliśmy z góry.
Pod Karczmą znajduje się parking dla gości. Obok Karczmy jest płatny parking dla turystów, a po drugiej stronie drogi miejsce, gdzie ludzie parkują „na dziko”. My wybraliśmy parking płatny (w 2021 r. opłata wynosiła 15 zł).
Wejście na Ochodzitą znajduje się z prawej strony Karczmy (gdy stoimy do niej przodem). W zasadzie aż na samą górę idzie się drogą wyłożoną betonowymi płytami – można tam wjechać wózkiem. Tylko trasa prowadzi cały czas pod górę. Normalnym tempem wejście na szczyt zajmuje około 10 minut. Normalnym… bo ja szłam tempem żółwia obładowanego małym żółwiem. A to za sprawą Młodej, która przy wejściu na szlak strzeliła focha – dziecko foch pojawiło się bez ostrzeżenia! Stwierdziła, że ona na takie spacery się nie pisała i nigdzie nie idzie, chyba że ją wniosę. Co było robić… Zależało mi na wejściu na ten słynny szczyt, więc wzięłam kilkanaście kilo słodkiego ciężaru na ręce i dysząc, jakbym właśnie skończyła maraton, rozpoczęłam wspinaczkę.
Zapraszamy na:
Po zaparkowaniu i zabraniu tylko najpotrzebniejszych rzeczy (woda, aparat, coś na ząb, bluza) ruszyliśmy w trasę. Po paru minutach przejścia niebieskim szlakiem (droga asfaltowa) przy tabliczce z napisem „pomnik” skręcamy w prawo. Tutaj kończą się żarty. Hmmm… miało być lekko łatwo i przyjemnie. Bo mieliśmy lenia i w ogóle… I dlatego ruszyliśmy pod górę, stromą i dość wymagającą drogą (śliskie skały i błoto). I tak przez 80 metrów. Dodam, że byliśmy tam jeszcze za czasów, kiedy Didulca na świecie nie było, a Młoda miała 4 lata. Uznaliśmy, że taki kawałek pójdzie sama na nogach. Wózek tam by nie wjechał, a nosidła nie chciało nam się tachać ze sobą… w efekcie Młodą na zmianę nieśliśmy na rękach, bo strasznie marudziła. Oczywiście, po przejściu paru metrów w górę nogi rozbolały ją okrutnie. Przynajmniej tak twierdziła. W końcu odetchnęliśmy z ulgą, gdy dotarliśmy na szczyt. Tam kurtki/bluzy się przydały. Bardzo mocno wiało.
Koczy Zamek nie jest zbyt wysokim szczytem, znajduje się 847 m n.p.m. Biorąc pod uwagę fakt, że można pod niego podjechać autem, a samo podejście jest strome, to jest to bardzo dobry pomysł na podziwianie górskich widoków bez zbytniego wysiłku. Ze szczytu rozpościera się widok na piękną panoramę Beskidów, co możecie zobaczyć na zdjęciach (chociaż ja zawsze powtarzam, że zdjęcia często nie oddają w pełni urody pięknych krajobrazów). Na górze stoi krzyż, który tworzy z kamienną bryłą i biało-czerwoną flagą pomnik. Postawiono go ku czci poległych w walce o wolną Polskę.
Spędziliśmy tam niecałą godzinę. Mimo wiatru wyłożyliśmy się na trawiastym zboczu i obserwowaliśmy pędzące po niebie chmury. Pięknie świeciło słońce. Widoki były pierwsza klasa.
Koczy Zamek
Na trasie do Istebnej znajduje się miejscowość Koniaków, którą pewnie wielu kojarzy z przepięknych ręcznie wykonywanych na szydełku koronek – obrusów, narzut, pledów, a także… stringów. :) Koniaków jest wsią, która wraz z Istebną oraz Jaworzyną tworzą tzw. Trójwieś Beskidzką. Jest też najwyżej położona wsią w Beskidzie Śląskim. To tam znalazłam dwa szczyty, pod które można podjechać samochodem, i po krótkim spacerze już się jest na szczycie, aby rozkoszować się widokami. A jest czym!
Pierwszy ze szczytów to Koczy Zamek. Można dotrzeć do niego niebieskim szlakiem. Co prawda, szlak nie prowadzi bezpośrednio na szczyt, ale obok, dlatego łatwo tam trafić. Samochód można zostawić na parkingu pod DW Koronka, który we wrześniu 2021 r. był bezpłatny. Znajduje się około 7 min spokojnego marszu od wejścia na Koczy Zamek.
Punkty widokowe – górskie szczyty, wieże i przełęcze – to zdecydowanie najciekawsze, co nas czeka w górach. Wiadomo, że samo spacerowanie, testowanie swoich możliwości, obcowanie z naturą i podziwianie widoków, które z każdą chwilą stają się piękniejsze, gdy spacerujemy doliną, też jest super! Ale czasem bywa tak, że dobrze jest mieć możliwość podjechania na jakiś punkt widokowy, gdy trasa do niego jest długa i męcząca. I nie ma w tym nic złego. Nie liczy się bowiem to, żeby się zamęczać w imię… no właśnie, czego? Splendoru, chwały i stanu przedzawałowego spowodowanego zmęczeniem? :) A liczy się to, żeby każdy był zadowolony. Do czego zmierzam? My czasem mamy tak, że gdzieś byśmy pojechali, coś chcielibyśmy zobaczy, najchętniej góry, ale mamy lenia i nie chce nam się zbytnio wędrować. Dlatego wtedy wybieramy miejsca, gdzie można podjechać autem – najbliżej i najwyżej, jak się da.
Jakiś czas temu pojechaliśmy na weekend w moje rodzinne strony – na Śląsk. Postanowiliśmy wybrać się w rejony, skąd pochodzi mój tata – Istebna/Beskid Śląski.
OCHODZITA I KOCZY ZAMEK