Kiedy dotarliśmy do punktu, w którym zostawiliśmy wózek, odetchnęliśmy z ulgą. W atmosferze zmęczenia i lekkiego focha – ze strony małżonka, bo się spocił biedaczysko okrutnie, i Młodej, bo (uwaga!) Ruchome Wydmy wcale się nie ruszały, więc czuła się oszukana – dotarliśmy do Muzeum Wyrzutni Rakiet. Jednak Młodociana zasnęła w wózku, dlatego, kupiliśmy tam tylko napoje, batoniki i frytki, po czym udaliśmy się w stronę parkingu.
Po wyjściu z Parku, gdy młoda już się obudziła, zjedliśmy bardzo dobry obiad w Karczmie Słowińska Wydma i udaliśmy się jeszcze na punkt widokowy – molo jeziora Łebsko. I to była wisienka na torcie, nagroda za cały wysiłek (chociaż biorąc pod uwagę, gdzie się znajdowało, mogliśmy od tego zacząć :D). Widok, który nam się ukazał, był przepiękny. Nawet zdjęcia nie oddają magii tego miejsca. Od razu humory nam się poprawiły. Po pierwsze, byliśmy najedzeni i napojeni (niektórzy nawet wyspani). A po drugie, nasyciliśmy tym widokiem nasze oczy.
Tym pozytywnym akcentem zakończyliśmy wyprawę i udaliśmy się w drogę powrotną do Ośrodka Zawiaty. Tak tylko nadmienię, że (oczywiście po drodze w Łebie oprócz lodów Mini Melts (uwielbiamy), na straganach młody osobnik płci żeńskiej zakupił lalkę – Księżniczkę Zosię. I to było dla niej dopełnienie szczęścia całego dnia. A wiadomo, zadowolone dziecko – trochę spokoju dla rodzica.
Kiedy dotarliśmy do wejścia na same wydmy, musieliśmy zostawić wózek (można go postawić przy stojakach rowerowych, których pilnuje dwoje młodych ludzi – opłata wynosi 20 zł). Jedynym środkiem transportu, jaki nam pozostał, były nasze nogi. Przysięgam! Sto razy bardziej wolę chodzić na bardzo wyczerpujące wędrówki górskie aniżeli po piachu w górę i w dół. Miałam wrażenie, że stoję w miejscu przez zapadający się piasek. Młoda marudziła niebywale, bo szło się naprawdę bardzo ciężko. Po chwili musiałam ją nieść na rękach (małżonek akurat nie mógł, bo miał pęknięte żebra; jestem mu wdzięczna, że chociaż jego nieść nie musiałam). Wiem już, jak czują się wielbłądy, objuczone bagażami, wędrujące po pustyni…
Jednak widoki zapierają dech w piersiach. Pustynny krajobraz, żar z nieba oraz dochodzący z dala szum morza pozwalają poczuć się jak na zagranicznych, egzotycznych wakacjach. Ludzi było sporo, jednak na tym dużym terenie byli dość rozproszeni.
Dotarcie do morza zajęło nam trochę czasu (około 40 minut, mimo że odległość od wejścia na wydmę do zejścia do morza to ok. 1200 metrów). Ochłodziliśmy się morską wodą i… ruszyliśmy z powrotem. Naturalnie, powrót był ponownie okraszony marudzeniem, jęczeniem i płaczem Młodocianej, jak również współmałżonka, którego upał dobijał. Oczywiście, nie omieszkał przy tym nadmienić, że ostatni raz jedzie gdzieś w ciemno, na wycieczkę zorganizowaną przeze mnie. Mąż nie płakał przy tym, chociaż pewności nie mam, bo miał okulary przeciwsłoneczne na nosie. Na pewno dość uczciwie okazywał swoją niechęć do smażenia się w słońcu i zapadania w piasku.
Przezornie wzięliśmy wózek, do którego Młoda już się trochę nie mieści, ale na upartego, jak się upcha… to da radę. Czerwony szlak (trasa nieco ponadgodzinna) prowadzi pod wejście na największą z ruchomych wydm – Wydmę Łącką. To bardzo przyjemna płaska, leśna dróżka. Można również jechać rowerem, hulajnogą albo melexem po drodze, która biegnie równolegle do trasy pieszej. Uwaga! Melex dojeżdża tylko do połowy drogi – do Muzeum Wyrzutni Rakiet.
Zarządziłam wyjazd na Ruchome Wydmy do Słowińskiego Parku Narodowego w Łebie. Upał jak diabli, ale moi dali się namówić. I znowu w auto i w drogę.
Godzina i 20 minut – tyle zajął nam dojazd na miejsce. Podjechaliśmy pod samo wejście do Parku, obok którego znajduje się parking (jednak do parkingu dojeżdża się nieco okrężną drogą, wzdłuż jeziora Łebsko). Kolejka do wejścia była gigantyczna. Na szczęście szybko udało mi się kupić bilety online.
Gdy na moim ekranie pojawił się kod kreskowy biletów, podeszłam do pewnego jegomościa. W tym całym tłumie wydawał mi się osobą najbardziej przypominającą tego, który takie bilety sprawdza (miał smycz z jakimś identyfikatorem na szyi i udzielał porad, w którą stronę iść). Jak się okazało, błędnie oceniłam tegoż młodego człowieka, ponieważ był on wolontariuszem na jednej z wycieczek, które wybierały się na wydmy. O dziwo, grzecznie, choć z lekkim poirytowaniem, spojrzał na ekran telefonu wyświetlający bilety. Kiwnął twierdząco głową (dając mi znak, że sprawdził) i wskazał nam kierunek, w którym mieliśmy się dalej udać. I tak oto legalnie (lub mniej legalnie) zaczęliśmy jedną z najbardziej wyczerpujących wycieczek tych wakacji.
Zapraszamy na: