Zatrzymaliśmy się na polanie przed zejściem do samej Rusinowej, gdzie młoda obudziła się zadowolona. Odpoczęliśmy dłuższą chwilę (napawając się pięknymi widokami) i ruszyliśmy w stronę parkingu.
Zdecydowanie była to wymagająca trasa i jeśli chodzi o szlak na Gęsią, to z lekkim spacerkiem niewiele miał wspólnego. Byłam dumna z małżonka i z córki. Uczucie satysfakcji całej naszej trójki – bezcenne. Nasza Księżniczka, choć szczyt przespała, jeszcze długo chodziła dumna i wspominała doping i pochwały ludzi, którzy nas mijali. I o to chodziło!
W tym miejscu wyjaśnię dwie kwestie. Mąż jest silnym facetem, jednak nasze dziecko na siatce centylowej dla swojej grupy wiekowej jest w najwyższym przedziale. Jej ciężar, niezbyt wygodne nosidło (moja wina, nie wypożyczyłam na czas porządnego nosidła przed wyjazdem), uraz kolana i jeszcze drugi (oprócz mojego) plecak niesiony z przodu… możecie sobie sami wyobrazić ten trud wchodzenia na szczyt.
Druga sprawa: dlaczego nie nosiliśmy Młodej na zmianę? Założyłam nosidło tylko raz. Oczywiście, z ładunkiem w środku. Wytrzymałam 5 minut. Po upływie tego czasu nie mogłam złapać tchu i poważnie zastanawiałam się, ile czasu mi zostało, zanim zabraknie mi powietrza.
Szlak na Gęsią Szyję prowadzi głównie przez las. Dzięki temu promienie słoneczne aż tak nam nie dokuczały. Kiedy dotarliśmy na szczyt, odetchnęłam z ulgą. Rzuciłam przez ramię do męża słowa pocieszenia, że już jesteśmy na miejscu, i podeszłam bliżej krawędzi, żeby podziwiać zachwycające widoki.
Po krótkiej chwili zorientowałam się, że małżonek do mnie nie dołączył. Spojrzałam w jego stronę. Stał biedaczysko pod jednym z drzew, kurczowo się go trzymając. Dość ciężko dyszał. Zapytałam, czy wszystko w porządku i czy podejdzie bliżej szczytu, bo tam są piękne widoki. Odpowiedział: „Yyyhy, yyyhy… nie, yyyhy… Wiesz co? Zaczekam tutaj. Idź, zrób zdjęcia. Na zdjęciach sobie te widoki, yyyhy, zobaczę”.
Zauważyłam, że młoda zasnęła (przespała najlepszy moment), przez co Małż nie mógł nawet zdjąć nosidła. Szybko zrobiłam zdjęcia, ekspresowo podelektowałam się widokiem i kiedy mąż puścił w końcu to biedne drzewo (którego się trzymał, odkąd się tam wdrapaliśmy), a jego oddech stał się w miarę stabilny, zaczęliśmy schodzić.
Najedliśmy się, napiliśmy, zrobiliśmy zdjęcia i ruszyliśmy w drogę. Szlak prowadzi schodami ułożonymi z drewnianych belek, dlatego zaproponowaliśmy młodej, żeby szła sama tak długo, jak da radę. Ale wiadomo – nic za darmo. Kosztowało mnie to kilka kostek gorzkiej czekolady, które nasza latorośl spożywała, odpoczywając po pokonaniu kolejnych schodów. Prawie każdy turysta, który ją mijał, dopingował ją i chwalił.
Jednak w połowie trasy stwierdziła, że już nie da rady i chce do nosidła. Widząc stopień trudności szlaku (cały czas po schodach w górę) zastanawialiśmy się, czy mamy wracać, czy iść dalej. Małż szanowny stwierdził, że idziemy. Załadowaliśmy młodą do nosidła, następnie na plecy małżonka. I tak oto rozpoczęliśmy mordercze wręcz wejście na sam szczyt. To znaczy… Mnie wchodziło się całkiem nieźle, ale patrząc na wysiłek męża oraz na jego wyraz twarzy… Od razu poczułam, że trudniej mi się wspina. Mijający nas ludzie (widząc, co jest grane) posyłali małżonkowi współczujące spojrzenia.
Oprócz szlaku, którym przyszliśmy, z Polany można wyruszyć na Palenicę Białczańską, Polanę pod Wołoszynem, Gęsią Szyję oraz do Sanktuarium Maryjnego na Wiktorówkach (Sanktuarium Matki Bożej Królowej Tatr).
Kiedy odpoczywaliśmy na jednej z ławek, tak niby mimochodem wskazałam mojemu mężowi podejście na Gęsią Szyję. Spojrzał tam, przegryzł kiełbasę pomidorem i mówi: „Jak już tu jesteśmy, to idźmy na ten szczyt”. Nie posiadałam się z radości. Lubię górskie wyzwania. Im wyżej, tym lepiej.
Pewien odcinek tej trasy prowadzi przez las, ale co chwilę mogliśmy podziwiać Tatry Wysokie i Tatry Bielskie. Przez żar lejący się z nieba przejście części szlaku lasem dawało miłe wytchnienie.
Zmieściliśmy się w czasie i mniej więcej po godzinie dotarliśmy na Rusinową Polanę. Widoki, które tam się przed nami rozpostarły, zapierają dech w piersiach – Tatry Wysokie (głównie ich słowacka część) oraz Tatry Bielskie odsłoniły się przed nami w pełnej krasie.
Zdecydowanie Polana jest jednym z moich ulubionych miejsc w Tatrach. Są tam ławki i stoły, przy których można spocząć. W sezonie letnim (w bacówce) można kupić przepyszne oscypki. Wiem, bo wypróbowaliśmy na własnych kubkach smakowych!
Pogoda nam dopisała. Słońce świeciło od samego rana. Tak że zapowiadał się przyjemny spacer. Szlak na Rusinową Polanę jest bardzo urokliwy, z lekkimi wzniesieniami. Spokojnie można tam wjechać wózkiem. Nasza mała Księżniczka część trasy przeszła sama, a część była niesiona w wypożyczonym i niestety niezbyt dopasowanym nosidle turystycznym. Niezbyt dopasowanym – do małżonka szanownego.
Będąc w Tatrach, zdecydowanie warto wybrać się na Rusinową Polanę. Szlak jest bardzo przystępny, a widoki po drodze i na samej Polanie – zjawiskowe. Przygotowując się do tej wędrówki, sporo poczytałam o trasie. Wpadłam przy tym na pomysł, aby po drodze zdobyć szczyt – Gęsią Szyję. Całkiem przypadkowo, niechcący można powiedzieć, o szlaku na ten szczyt (wznoszący się na wysokość 1489 m n.p.m.) za wiele nie poczytałam. Niestety, miało to duży wpływ na późniejszy przebieg wędrówki. A przede wszystkim… na samopoczucie moich współtowarzyszy.
Wybrałam trasę przez Goły Wierch. Samochód zostawiliśmy na płatnym parkingu przy Wierchu Poroniec. Z racji sporego oblężenia Tatr przez turystów, na parkingu byliśmy już o 6:30. Jednak nie byliśmy pierwsi. Było tam już kilka innych zaparkowanych aut. Parking jest mały, więc jeśli ktoś ma plan stamtąd wystartować, to moja rada jest taka: im wcześniej, tym lepiej Według mapy trasa do Rusinowej Polany zajmuje 70 minut, a z polany na Gęsią Szyję idzie się zaledwie 50 minut.
Zapraszamy na: