Po tych trzech zawodach (muzeum, wieża i krypta) ruszyliśmy w drogę powrotną. Zejście Drogą Królewską do Nowej Słupi zajęło nam 30 minut. Didulec zasnęła w nosidle, a Młoda szybkim krokiem zeszła z góry bez marudzenia. Powiem tak: mimo że nie udało nam się zobaczyć wszystkiego, co było w planach, to zaliczam wycieczkę do bardzo udanych. Łysa Góra to szczyt, na którym możemy poczuć, jak aura boskości miesza się z tajemniczymi historiami o wiedźmach i diabłach. Ciekawe, czy one nadal tam się spotykają.
Wejście na gołoborze jest dodatkowo płatne. Jeśli okażemy w kasie bilet kupiony przy wejściu do parku, zapłacimy mniej. My zamiast 25 zł zapłaciliśmy 18 zł. Do gołoborza prowadzą metalowe schody. Didulec była w swoim żywiole: kamienie i schody. To wszystko, co jej do szczęścia potrzebne. Niestety tak się zapętliła na tych schodach, że chciała łazić tam i z powrotem. A tutaj zdjęcia na bloga trzeba jakieś zrobić, pokontemplować widoki Pasma Jeleniowskiego, zatrzymać się i odpocząć… niestety przy wrzaskach i krzykach niezadowolenia trudno o odpoczynek. Dodatkowo ta ilość kamieni. O mamo! Co to było za szaleństwo! Niby na wyciągnięcie małej rączki, ale tak zabezpieczone, że ledwo się je udało dotknąć.
Gołoborza same w sobie stanowią ciekawą formację skalną. Powstają w wyniku zamarzania i rozmrażania podłoża. Proces ten powodował rozpad odpornych na wietrzenie skał. Do dziś pamiętam, jak uczyliśmy się o nich na geografii! Platforma widokowa pomieści 20 osób. Jest wygodna i rozciąga się z niej piękny widok, m.in na wspomniane wyżej Pasmo Jeleniowskie. Po sfotografowaniu cudu natury (bądź też wyniku diabelskiego uczynku) udaliśmy się w drogę powrotną do bazyliki. Plan był prosty – wejść na wieżę widokową. Z wszelkich znalezionych w Internecie wiadomości wynikało, że rozciąga się z niej widok m.in. na Góry Świętokrzyskie, a przy dobrej pogodzie można dojrzeć nawet Tatry! Dla mnie jak znalazł. 😀
Nadmienię, że zaraz obok Sanktuarium znajduje się Muzeum Przyrodnicze Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Niestety, mimo że na Google była informacja, że muzeum jest otwarte, w rzeczywistości nie można było skorzystać z tej atrakcji.
Obok wejścia do bazyliki znajdują się drzwi prowadzące do korytarza udostępnionego zwiedzającym. Można tam podziwiać bogate zdobienia oraz zwiedzić sale wystawowe. Znajdują się tam również toalety oraz kawiarnia (akurat była zamknięta). Wielce uradowani odnaleźliśmy też drogowskaz wskazujący, gdzie jest wieża widokowa! Od razu tam popędziliśmy. I znowu… brak osoby obsługującej kasę oraz tabliczka na drzwiach z napisem „zamknięte” sprawiły mi ogromny zawód… Małż, jako były ministrant, poszedł szukać jakiegoś księdza, z którym mógłby o tym pogadać. Udało się znaleźć jednego. Był bardzo uprzejmy. Poszedł dowiedzieć się w zakrystii co i jak. Okazało się, że w tym dniu nie ma osoby świeckiej, która obsługuje kasę oraz wejście na wieżę. Schody na górę są tam strome, bez żadnego nadzoru nie wpuszczają.
Szkoda… wyszliśmy przed budynek klasztoru i… Małżowi napatoczył się wspomniany wyżej ksiądz „atrakcja turystyczna”. Mówię: „Weź odpuść”. Ale Małż to uparty jest… do księdza podbił od razu z hasłem „króluj nam Chryste” (przywitanie ministrantów) i pyta go o wieżę. Na początku rozmowa spokojna. Ale rozkręciła się po chwili, aż skończyło się na zbulwersowanym i podniesionym głosie księdza, który rzucił: „Co pan za bzdury opowiada?!”. Zastanawiam się, czy wkurzenie kapłana w święta też zalicza się już do grzechów ciężkich. Poszło o to, że Małż wytknął księdzu brak ogólnej informacji o zamknięciu wieży dla zwiedzających. Ludzie wokoło gapili się na nas z zaciekawieniem, więc po tej pogawędce szybko udaliśmy się w stronę krypty księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, podekscytowani i z ogromną nadzieją, że może to miejsce będzie otwarte… ale niestety nie. Żal Młodej był ogromny – bardzo chciała zobaczyć trupa (zmumifikowane ciało księcia).
Dalej ścieżka prowadzi już po w miarę równym terenie. Przed wami pojawi się Kopiec Czartoryskiego. Jest to kamienny kopiec usypany przez ludność ku czci i pamięci księcia Adama Czartoryskiego, który po klęsce powstania listopadowego odwiedził Święty Krzyż, gdzie wygłosił mowę polityczną.
Gdy minie się kopiec, dochodzi się do miejsca, z którego rozpościera się magiczny widok. Mnie bardzo zauroczył. Trafia się na zieloną polanę, na której końcu znajduje się brama prowadząca na dziedziniec sanktuarium. Już z tego miejsca widać świątynię. Dotarcie do niej zajmuje od 5 do 10 minut. Może też i 20, jeśli tuptają tam malutkie nóżki niespełna dwulatki, która kategorycznie odmawia dalszej podróży w nosidle. 😁
Sanktuarium Relikwii Drzewa Świętego Krzyża jest częścią Klasztoru Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Przechowywane są w nim relikwie Świętego Krzyża niesionego przez Jezusa Chrystusa podczas drogi krzyżowej. Od tych relikwii pochodzą nazwy: „Święty Krzyż” i „świętokrzyskie”.
Jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc jest Bazylika Trójcy Świętej na Świętym Krzyżu. Ma wieżę widokową, na którą za opłatą można wejść. Nam nie było to dane… jednak wrócę do tematu później. 😁. Obok Bazyliki znajdują się miejsca wyznaczone dla turystów. Zrobiliśmy tam sobie drugie śniadanie. Od razu naszą uwagę przykuł ksiądz, który (jak to Małż stwierdził) stanowi tam pewnie taką atrakcję turystyczną. Podchodził, zagadywał, opowiadał kawały i doradzał. Nas ominął… ale za to Małż później sam do niego podszedł (o tym również opowiem później przy okazji tematu wieży).
Po zjedzeniu kanapek, jajek na twardo, kabanosów, jabłek i czekolady ruszyliśmy w stronę Łysej Góry, a konkretnie gołoborza. Plan był taki, aby najpierw zwiedzić tamto miejsce, a potem cofając się kolejne – bo i tak musieliśmy wrócić tą samą drogą do Nowej Słupi. Marsz do gołoborza spod bazyliki zajmuje 5 minut. Po drodze mija się wieżę telewizyjną. Na mnie zrobiła wrażenie. Jest ogromna! Oczywiście nie ma wstępu zarówno na nią, jak i w jej okolice. Szlak do gołoborza prowadzi równolegle z drogą asfaltową z Huty Szklanej (o czym pisałam na początku). Dodam w tym miejscu, że na górę można wjechać samochodem. Ale tylko w czasie nabożeństw w niedziele i święta. My byliśmy tam w sobotę wielkanocną, dlatego samochodów było sporo. Dużo wiernych udało się do Bazyliki święcić koszyczki wielkanocne.
Przy wejściu na szlak znajdują się dwa spore płatne parkingi. Za cały dzień postoju zapłaciliśmy 20 zł. Jest też Karczma Mnicha, gdyby ktoś zgłodniał albo musiał akurat wybrać się do toalety… :) Niedaleko karczmy znajduje się ciekawy obiekt związany z kolejną świętokrzyską legendą. Mianowicie chodzi o figurę Emeryka. Posąg przesuwa się w stronę Świętego Krzyża o ziarenko piasku każdego dnia. Jedna z legend mówi o tym, że pielgrzym Emeryk wędrował po świecie, odwiedzając kościoły i sanktuaria. Kiedy znalazł się w pobliżu Klasztoru na Świętym Krzyżu, zabiły dzwony. Emeryk powiedział z dumą do znajdujących się w pobliżu osób, że to na jego cześć. Wtedy zamienił się w kamień – była to kara za jego pychę. Inna legenda opowiada o Emeryku, jeleniu i relikwiach Świętego Krzyża. Można się z nią bliżej zapoznać tutaj.
Kiedy miniecie pomnik Emeryka, parking i karczmę, dotrzecie do wejścia na szlak. Stoi tam kasa biletowa. Pamiętajmy, że jest to Świętokrzyski Park Narodowy i należy uiścić opłatę. Bilet normalny kosztuje 10 zł, a bilet ulgowy 5 zł. Dzieciaki do 7 lat nie płacą.
Trasa jest również drogą krzyżową. Po drodze mijamy drewniane stacje. Od razu powiem, że szlak prowadzi cały czas pod górę. Nie jest bardzo stromy, ale dość wymagający. Spokojnie, dzieciaki dadzą radę. Dla maluchów polecam nosidło, wózka nie wprowadzicie. Droga jest ziemista, kamienista, zabezpieczona belkami. Momentami śliska i błotnista.
Didulec nie była wybitnie zadowolona z faktu, że musiała siedzieć w nosidle, ale w końcu się uspokoiła i nawet trochę przysypiała. Według informacji umieszczonych na tabliczkach droga do sanktuarium zajmuje 50 minut. Zdradzę od razu, że tym razem udało nam się zmieścić w podanym czasie! Szok i niedowierzanie. 😁 Trasa prowadzi przez las. Mimo że idzie się pod górę, jest dość przyjemna. Kiedy natraficie na drewniane schody, to będzie oznaczało, że jesteście już blisko polany. Po pokonaniu schodów po lewej stronie zobaczycie kamienny wał kultowy. Prawdopodobnie był powiązany z praktykami pogańskimi. Być może to tam spotykały się czarownice. A może spotykają się do dzisiaj…?
Młoda jest obecnie na etapie fascynacji historiami bardziej i jeszcze bardziej strasznymi. Tak że wszelkie miejsca, gdzie siedzi jakiś diabeł (czy duch albo chociaż jakaś strzyga) są w kręgu jej zainteresowań. Z Małżem niejednokrotnie spędzają wieczory na czytaniu legend lub dość mrocznych baśni. I wcale nie ma po tym koszmarów! Tzn. Młoda. Bo Małż to nie wiem, na razie się nie przyznał.
Łysa Góra niejednokrotnie była „przerabiana” w tych wieczornych opowieściach. Przyznam, że mnie samą temat fascynuje. Sabat czarownic… coś dla mnie!
Podczas odwiedzin w województwie świętokrzyskim nadarzyła się świetna okazja, aby zawitać na Łysą Górę zwaną obecnie Świętym Krzyżem. Inna znana nazwa to Łysiec. Szczyt wznosi się na wysokość 594 m n.p.m. Na górę można się dostać z Huty Szklanej drogą asfaltową (czerwony szlak), z Trzcianki (główny szlak pieszy Gór Świętokrzyskich) oraz z Nowej Słupi (szlakiem niebieskim) skąd prowadzi tzw. Droga Królewska. My wybraliśmy tę ostatnią możliwość. Dwie księżniczki na stanie, więc jak mogło być inaczej…
W Górach Świętokrzyskich znajduje się szczyt, na którym sacrum miesza się z ciemnymi mocami… Na jednej stronie szczytu znajduje się Sanktuarium Relikwii Świętego Krzyża, a na drugiej trafimy na gołoborza Łysej Góry.
Według legendy na Łysej Górze odbywały się sabaty czarownic. Co noc zbierały się tam nie tylko wiedźmy, lecz także diabły, aby odprawiać tajemnicze gusła i czary. Ludzie bali się i nie zbliżali do lasu podczas tych obrzędów. Kiedy na górze wzniesiono sanktuarium, diabły nie były zadowolone. Bardzo przeszkadzało im bicie dzwonów oraz modlitwy mnichów. Lucyfer wysłał swych podwładnych, aby zniszczyli klasztor. W tym celu diabły wzięły z samego piekła ogromne głazy. Niosły je w płachcie z zamiarem zrzucenia ich na sakralne zabudowania. Kiedy zbliżyły się do szczytu, śpiące na dziedzińcu gęsi obudziły się i podniosły alarm. Jeden z zakonników wyrwany ze snu, myśląc, że to już ranek, zaczął bić w dzwon. Ogłuszone diabły uciekły, a upuszczone przez nie głazy rozbiły się na wiele mniejszych kamieni. Tak powstało gołoborze.
ŚWIĘTY KRZYŻ - ŁYSA GÓRA
Zapraszamy na: