Po tej atrakcji pozostaje ostatnia pieczątka, która znajduje się zwodniczo przy Czadowych Pamiątkach. Tutaj tradycyjnie odpala się Dziecko bazarowo-straganowe. Na szczęście w porę udaje mi się ostudzić emocje. Ostatecznie wyszłyśmy tylko z drewnianym notesem. No i z prezentem za zebranie wszystkich pieczątek – ozdobną kartką.
Podsumowując: styrałam się jak koń na westernie, biegając za Młodą, pilnując, żeby nigdzie nie zrobiła sobie krzywdy i cały czas nosząc Didulca na rękach. W niektórych miejscach odczuwałam lekki niepokój, w innych nieźle się uśmiałam. Młoda była zachwycona tym miejscem, pozytywnie zmęczona i zaciekawiona legendami o biesach i czadach. A Didulec? Z lekkim niedosytem szybko zasnęła mi na rękach po wyjściu z parku. Niedosyt wziął się stąd, że najchętniej wyzbierałaby wszystkie kamyki, kamienie i kamole, które tam napotkała. Niestety, nie wzięłyśmy ze sobą wywrotki, więc odmówiłam wkładania kamieni do kieszeni moich szortów…
Po zabawie i przybiciu pieczątki numer pięć ruszyłyśmy do Obozu Strażników Biesów. To miejsce idealne dla małych (i dużych) wojowników. Można się tu zmierzyć w walce (z tarczą i mieczem) czy postrzelać z procy. Młoda (wybitnie niezainteresowana) sięgnęła od razu po pieczątkę. Dała się tylko namówić, żeby usiąść na krześle z kolcami (najmniejszy grymas nie pojawił się na jej twarzy). Poszłyśmy też do Wąwozu Biesa. Didulec niesiona przeze mnie na rękach była tak zaaferowana tym, co ją otacza, że co chwilę wydawała z siebie okrzyk: „Woooow!”. Z Wąwozu można pójść do parku linowego. Byłam jednak cała obolała (przez to noszenia Didulca) i stanowczo odmówiłam skorzystania z tej atrakcji.
W końcu poszłyśmy do jednego z najfajniejszych miejsc w tym parku, mianowicie do Tajemniczej Studni. Niewielki, niepozorny budynek kryje w sobie podest, na który się wchodzi po wcześniejszym zaproszeniu przez przemiłą Rusałkę. Następnie ta sama Rusałka zamyka drzwi i odpalą się machina. Dookoła zwiedzających wyświetla się film pracujących w kopalni Czadów. Po chwili kamera rusza z dużą prędkością w górę i daje to wrażenie, jakbyśmy to my jechali w dół. Didulec była nieco przestraszona, ale ja i Młoda byłyśmy pod ogromnym wrażeniem. Tu zdobywa się pieczęć numer siedem.
Lubicie labirynty? Do tego takie, w których coś wyje, krzyczy i chichocze? Ja nie, zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Młoda już pognała do „Labiryntu Biesa”… Po drodze minęłyśmy dymiącą jaskinię, z której dochodziły co najmniej podejrzane dźwięki. Przyśpieszyłyśmy. Tak na wszelki wypadek, żeby nie spotkać żadnego Biesa. W labiryncie, aby otrzymać kolejną pieczątkę, musiałyśmy dotrzeć do drzewa. Po drodze kilka razy pobłądziłyśmy, ale udało się w końcu dotrzeć do celu i szybko wyjść z labiryntu.
Później dotarłyśmy do Osady Olbrzymów. Oprócz gigantycznych przedmiotów życia codziennego (jak np. but) są tam siedziska, na których można usiąść i posłuchać o życiu Olbrzymów. Po zgarnięciu czwartej pieczątki doszłyśmy do Wioski Czadów. Tutaj numerem jeden były bańki mydlane, puszczane przez mieszkańców tego miejsca oraz ogromny bęben, w który tłukło się ogromnymi pałkami. Didulec się wyrywała i koniecznie chciała łapać bańki. Nie przeszkadzało jej, że podłoże wyłożone jest żwirem, który wbijał się w stopy, kolana i dłonie…
Następnie dociera się do miejsca zwanego Czadowy Ślizg – czyli do królestwa zjeżdżalni. Można tu skorzystać ze zjazdu zjeżdżalniami typu tuby oraz tymi bardziej klasycznymi, lecz pofalowanymi. Tymi drugimi chciałam nawet przejechać się z Didulcem, ale zrezygnowałam, gdy zobaczyłam, jak na nich rzuca. Pisaliby potem w gazetach, że wariatka z rocznym dzieckiem wystrzeliła na zjeżdżalni i skończyła na pobliskim drzewie. Wiadomo, że blog prowadzi się dla splendoru, chwały i dla rozgłosu – ale nie tego typu. 😃 Oprócz zjeżdżalni jest tam też plac zabaw przeznaczony również dla mniejszych dzieci. Żeby odebrać drugą pieczątkę, trzeba nią zjechać.
W kasach oprócz biletów otrzymujemy mapę parku, na której zbiera się pieczątki po przejściu/zdobyciu kolejnych miejsc (cennik biletów znajdziecie tutaj). Gdy weszłyśmy do parku, przywitał nas sporej wielkości pluszowy, przyjaźnie wyglądający zielony stwór, który okazał się zrodzoną z kwiatu paproci Rusałką. 😁 No i zaczęła się zabawa.
Pierwszym miejscem, do którego dotarłyśmy, jest Rusałkowy Ruczaj. Tam przemiła pani rusałka pokazała Młodej zabawę z wodą i zaporami. Didulec wyrywała się do tej wody z nosidła, więc musiałam ją wypuścić choć na chwilę. Naprzeciw znajdują się Zatopione Skarby Olbrzymów. Można tam co nieco pomachać sitkiem w wodzie i a nóż widelec znajdzie się jakieś złotko. Nam niestety nie było dane się wzbogacić…
Dalej znajdował się Czadowy Tor Sprawnościowy. Po jego przejściu (jest to drewniany tor przeszkód z linami, siatkami i schodami) zdobyłyśmy pierwszą pieczątkę. Tor przeszkód jest w mojej ocenie dla nieco większych dzieci (powiedzmy, że w wieku 4–5 lat, ale jest to moja subiektywna ocena 😁).
Jestem ogromną fanką wszelkich parków rozrywki, szczególnie tych z szybkimi rollercoasterami i karuzelami. Nie trzeba mnie długo namawiać, żeby pójść w takie miejsce.
Gdy byliśmy w Solinie, wybraliśmy się na przejażdżkę kolejką gondolową na Górę Jawor. Uprzejma pani w kasie powiedziała mi, że na górze pod wieżą widokową znajduje się park rozrywki Tajemnicza Solina. Patrząc na kontuzjowanego Małża, który ledwo kuśtykał, byłam sceptycznie nastawiona do tego pomysłu i zrezygnowałam z zakupu biletów. Przejazd kolejką i zdobycie (windą) wieży widokowej to świetne doświadczenie, ale jednak brakowało czegoś jeszcze… Wtedy zobaczyłam drewnianą tablicę z kuszącym napisem: „Tajemnicza Solina. W krainie Biesów i Czadów”. Pomyślałam: „No dobra, jakoś to rozegramy. I pójdziemy”.
W mojej głowie szybko zrodził się plan. Małża posadziłyśmy w karczmie Jawor (znajdującej się przy wieży widokowej). Miał siedzieć, pić mrożoną kawę i odpoczywać. Bo wiadomo – raz kontuzja, a dwa jazda windą też może męczyć. 🤷♀️ Ja natomiast z Didulcem w nosidle, która już prawie zasypiała, oraz Młodą pod ręką wybrałyśmy się do tej tajemniczej krainy.
Żeby dostać się do kas i wejścia, trzeba zejść po schodach, a następnie przejść chodnikiem nieco w dół, poniżej Karczmy. Po drodze mijamy też Bistro Czadowe Gary. Zanim się dotrze do kas, trzeba przejść przez roślinny tunel, który już wprowadza w tajemniczy i magiczny klimat tego miejsca.
TAJEMNICZA SOLINA
Zapraszamy na: