Pod wieżą znajduje się wiata ze stolikami i ławkami. Obok jest też skrzynka z pieczątką (my przybiliśmy ją na kawałku papieru toaletowego). Spędziliśmy na górze około 40 minut, jedząc i pijąc. Po odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną, również niebieskim szlakiem, już bez zbędnych niespodzianek (dużo w dół, momentami w górę i płasko). Najgorsze było zejście po tym początkowym stromym odcinku. Trzeba bardzo uważać.

Dodam, że Młoda dzielnie z Małżem stawiali czoła przeciwnościom losu i kłodom rzucanym pod nogi podczas drogi powrotnej. Didulec natomiast dopiero w połowie drogi na dół dała się namówić na nosidło. Wcześniej, szła na nogach lub na moich rękach.

Na parking dotarliśmy po godzinie 15:00. Cala trasa zajęła nam 4 godziny i 13 minut (według oznaczeń zejście z Kłodzkiej Góry do przełęczy Kłodzkiej zajmuje 45 minut). Mimo nieco naburmuszonej miny Młodej oraz podejrzliwie patrzącego na mnie Małża, byliśmy zadowoleni z wycieczki. Tych zakwasów dzień później prędko nie zapomnimy…

Na Kłodzką Górę dotarliśmy o 13:20. Tak więc wspinaczka zajęła nam ponad 2 godziny. Biorąc pod uwagę częstotliwość przystanków na odpoczynek i jakieś drobne wypadki po drodze, to i tak nieźle.

Przed nami w całej swojej okazałości zaprezentowała się metalowa wysoka wieża widokowa. Stwierdziliśmy, że wchodzimy od razu, potem będziemy odpoczywać. Didulec w nosidle już nieco się niecierpliwiła, ale w trakcie wspinaczki metalowymi, krętymi schodami nie wyrywała się. Po drodze zdobywa się trzy tarasy widokowe, aby na końcu trafić na ten najwyższy (30 m nad ziemią). Oprócz przepięknych widoków czeka nas jeszcze jedna atrakcja… Wieża się chwieje! Profesjonalnie mówiąc – wpada w wibracje. Na 30 metrach robi to niemałe wrażenie. Mimo że wiatr był dość słaby, każdy wchodzący na wieżę turysta wprowadzał ją w drgania. Momentami dość spore. Tu odezwał się nieco mój lek wysokości, ale widoki rekompensują niedogodności.

Z wieży rozciąga się widok na panoramę Gór Sowich, Bardzkich, Orlickich, masyw Śnieżnika. Mnie udało się wypatrzeć nawet Szczeliniec, szczyt Gór Stołowych. Po paru minutach podziwiania widoków na chwiejącej się wieży rozpoczęliśmy schodzenie. Dla mnie to było gorsze od wchodzenia. To tam zadałam pytanie Małżowi: „Czy ci, co spawali tę wieżę, to wiedzieli, co robią?". Na co Małż ze stoickim spokojem odpowiedział: „Taaak, spawacze zwykle pracują na trzeźwo".

Młoda zaliczyła poślizg i upadek zakończony zdartym kolanem. Dzięki uprzejmemu panu, który się przy niej i przy Małża zatrzymał, została dumną posiadaczką kolorowego plastra (jak zawsze takie rzeczy pakuje, tym razem zapomniałam…). Podczas gdy oni kleili się plastrami, ja nieco dalej się bujałam, żeby Didulec się nie obudziła. Ciciując dawałam do zrozumienia innym turystom, żeby zachowywali się w miarę cicho. Niestety, jedna pani przekazu nie zrozumiała i głośno powiedziała do męża (zatrzymując się przy mnie), że w przyszłości tak będzie nosić dziecko w nosidle, jak będzie marudziło. Oczywiście, przebudziło to Didulca. Moje wewnętrzne ja było wkurzone, ale na zewnątrz stoicki spokój. Udało mi się jeszcze ululać małą. Małż i Młoda dołączyli do mnie i ruszyliśmy dalej, pod górę (ale już nie tak stromo) na Jelenią Kopę. Tu Didulec się przebudziła, jednak o dziwo, nie wyrywała się.

Idąc dalej, można już dojrzeć królująca nad drzewami wieżę widokową. Tam zostałam nazwana oszustką górską! Dacie wiarę? Tylko dlatego, że stromo miało być rzekomo tylko na początku. A stromo było przez większość tras. Ale! Ja powiedziałam, że na początku jest najgorszy odcinek pod górę, a nie że potem jest płasko. Chyba źle mnie zrozumieli. 🤷‍♀️

Trasa prowadzi do Trzech Granic (730 m n.p.m.) i rozchodzi się w dwie strony. My poszliśmy za niebieską szlakówką w prawo. Czytałam, że idąc w lewo, również można dotrzeć na wieżę, ale woleliśmy nie ryzykować. Część trasy biegnie szerszą, odsłoniętą droga, później szlakiem przez las. Tutaj trzeba zwracać uwagę na oznaczenia, bo można się zgubić. Mimo że wieżę co chwilę widzi się z lewej strony.

Po pewnym czasie trasa znowu się wypłaszcza, ale tylko na moment, żeby za chwilę przejść w najgorszy dla mnie i moich kompanów odcinek. Tam mieliśmy kilka kryzysów i każde w myślach chciało zawracać. Ale nikt nie powiedział tego głośno, więc szliśmy dalej. Szlak prowadzi znów stromo przez las, a następnie nieco odsłoniętym wąskim odcinkiem wśród krzaków malin i jeżyn. Tam też jedna z napotkanych starszych pań powiedziała nam, że to jeszcze daleko, że nawet nie połowa za nami, że dalej tylko gorzej… Pokrzepiające.

Jak później sami się przekonaliśmy, to w tamtym miejscu połowa trasy (przynajmniej czasowo) była za nami. A szlak już nie prowadził tak ostro w górę. Także pani nieco mijała się z prawdą. No ale morale nam zepsuła. Nie poddaliśmy się jednak i dotarliśmy do Grodziska na wysokości 734 m n.p.m. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Można było przyspieszyć, bo trasa prowadziła z górki. Nieco irytują mnie sytuacje, gdy się namęczę, nawspinam, a okazuje się, że to wszystko tylko po to, żeby za chwilę pójść droga w dół, która zaraz znowu poprowadzi w górę…

Po chwili dość łagodnego podejścia zaczęła się masakra. Od razu wróciły wspomnienia Małej Rawki. Przed nami ukazało się podejście prowadzące prawie pionowo w górę, między drzewami i korzeniami tych drzew – śliska, wydeptana, ziemista droga. Didulec pomału usypiała w nosidle, więc była bardzo spokojna (obudziła się dopiero, gdy minęliśmy Jelenią Kopę). Gorzej z Małżem i Młodą. Ci to dopiero zaczęli narzekać. Nie dość, że stromo, upał to jeszcze mijało nas sporo ludzi. Czyli wszystko źle. Zachęcałam ich oraz dopingowałam, obiecując, że to jedyne tak strome podejście na tym szlaku. I dali radę. Dotarliśmy na przełęcz Podzamecką. Tu nieśmiało zaczęły się pojawiać pierwsze widoki, nieco zasłonięte przez pojedyncze drzewa. No i szliśmy już płaską, żwirowo-piaszczystą drogą. Sielanka jednak nie trwała zbyt długo. Trzeba dokładnie patrzeć na znaki, ponieważ w pewnym momencie szlak skręca w lewo, w las. A tam… kolejne strome podejście. Co prawda ciut lżejsze od tego na początku, ale jednak… Małż wystrzelił jak z procy i pognał w górę. A Młoda marudząc, ledwo snuła się między drzewami. Ja za nią z dopingiem na ustach. No i ze śpiącym Didulcem.

Wyjątkowo, nie chcąc tracić poranka w pięknej Osadzie Bożków, w której nocowaliśmy z soboty na niedzielę, zamiast wybrać się skoro świt w góry, na szlak dotarliśmy dopiero o 11:00. Zupełnie się tym nie zraziliśmy, wszak wiele map i informacji znalezionych w Internecie twierdziło, że ponad 2 godziny wystarczyć, aby obrócić w tę i z powrotem. Tak więc z pozytywnym nastawieniem wyruszyliśmy w kierunku Przełęczy Kłodzkiej, gdzie znajduje się wejście na niebieski szlak. Dodatkowo zachęcający był fakt, że Kłodzka Góra należy do Korony Gór Polskich. Byłaby to trzecia zdobyta przez nas góra tak tytułowana (podczas podróży poślubnej z Małżem zdobyliśmy Wielką Sowę, a wspólnie z Młodą Szczeliniec Wielki).

Gdy dotarliśmy na Przełęcz Kłodzką, na parkingu prawie nie było miejsc. Zwykle się nam to nie zdarza, bo jesteśmy jednymi z pierwszych. No ale cóż zrobić. Bywa i tak. Udało nam się przytulić naszego Cadillaca do niedużej skarpy, niedaleko wyjazdu z parkingu (parking jest darmowy). Spakowaliśmy rzeczy i ruszyliśmy z dziewczynkami na szlak.

I tu popełniliśmy pierwszy błąd. Mianowicie przeszliśmy przez bramę Pętli Kłodzkiej (jest to trasa rowerowa), nie patrząc na oznaczenia szlakowe. Po chwili zorientowałam się, że coś za prosta i zbyt łagodna jest ta droga. Wszakże czytałam, że sam początek trasy jest hardcorowy, a później już idzie jak z płatka. Tak więc przewertowałam Internet i znalazłam informacje, że wejście na niebieski szlak jest z lewej strony, gdzieś wśród drzew. Zawróciliśmy i po chwili trafiliśmy na właściwy niebieski szlak. Podsumowując:

  • Wejście na szlak jest z lewej strony parkingu, przed bramą Pętli Kłodzkiej (stojąc przodem do tej bramy).

  • Trasa tylko i wyłącznie piesza z nosidłem dla maluchów (żadne wózki tu nie wjadą).

Będąc w rejonie Gór Bardzkich (Bardo i okolice) bardzo nęciła mnie pewna góra, a właściwie wieża widokowa, która się na niej znajduje. Chodzi dokładnie o Kłodzką Górę. Postawiono tam wieżę widokową, na której szczyt prowadzą kręcone schody, umieszczone wewnątrz wieży.

Kłodzka Góra położona jest w południowo-wschodniej części gór bardzkich. Jest ich drugim co do wysokości szczytem. Uznana została za szczyt Korony Gór Polskich (mimo że najwyższym szczytem tych gór według najnowszych pomiarów została Szeroka Góra). Kłodzka Góra jest szczytem o wysokości 757 m n.p.m. Z Kłodzka prowadzi na nią żółty szlak, a z Barda. Na szczycie góry stoi Wieża widokowa o wysokości 34,5 m. Idąc szlakiem niebieskim, mija się cztery inne wzniesienia: Przełęcz Podzamecka, górę Grodzisko, Jelenią Kopę oraz Przełęcz Trzy Granice.

KŁODZKA GÓRA

Zapraszamy na: