Podsumowując:
trasa jest bajeczna, dlatego warto mieć sporo pamięci w telefonie na zdjęcia,
szlak nie jest przystosowany dla wózka – pozostają własne nogi lub miękkie nosidło,
nam trasa zajęła 3 godziny (ale w ogóle tego nie odczuliśmy),
warto trzymać się niebieskiego szlaku,
jeśli aura jest mało sprzyjająca (brak słońca, zachmurzenie, mgła) to i tak warto tam pójść, magiczna atmosfera gwarantowana, 🧚♀️
trasa samochodowa z Dusznik-Zdrój zajęła nam niecałe 40 minut. Google poprowadził nas przez Karłów, a następnie do przejścia granicznego w Ostrej Górze (droga wije się ostrymi zakrętami w lesie i tam zupełnie nie ma zasięgu!), następnie mijamy Police Nad Metují, Bukovice i prostą drogą trafiamy do Teplice Nad Metují, gdzie już jest sporo oznaczeń Teplickich Skal, więc ciężko nie trafić, 😉
parking jest spory, kosztuje 150 koron lub 30 złotych,
wstęp w kasie kosztuje 60 koron dla dorosłego, a dla dziecka powyżej 6 roku życia 30 koron (nie ma możliwości płacenia w innej walucie niż korona – a na pewno nie w październiku, kiedy my tam byliśmy – chyba że kartą),
w kasie można też zaopatrzyć się w mapy (czemu ja jej nie kupiłam…?) oraz pamiątki. Młoda kupiła sobie brelok ze zdjęciami Teplickich Skal, a ja magnes, kiedy już wychodziliśmy,
jeśli macie więcej czasu niż my (no i więcej sił) z Teplickich Skal możecie przejść później do Adrszpaskiego Skalnego Miasta (w cenie tego jednego biletu). Prowadzi do niego żółty 4-kilometrowy szlak, który swój początek ma na rozwidleniu Teplickie Skaly (ozvena).
Jeśli jeszcze się zastanawiacie – nie ma sensu! Pakować się i w drogę, bo naprawdę warto. Enjoy!
Po dłuższym czasie (nie patrzyłam na zegarek, na oko było to z 30-40 minut) dotarliśmy do kolejnego rozwidlenia. Dalej można ruszyć niebieskim szlakiem (tak my zrobiliśmy) bądź odbić szlakiem zielonym. Szlak zielony prowadzi do Janovic oraz na wieżę widokową Cap. Można też odbić ze szlaku zielonego znowu na niebieski, do Doliny Siedem Schodów. Stamtąd mamy możliwość przejścia do Adrszpaskiego Skalnego Miasta bądź przez Wilczy Wąwóz do wyjścia z Teplickich Skal.
W tym miejscu zrobiliśmy sobie przerwę na odpoczynek. Zauważyliśmy coś interesującego, ale też niebezpiecznego. Na szlaku leżały ogromne głazy, które niedawno odpadły z jednej ze ścian skalnego miasta. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć, jak takie skały wyglądają w środku. Fascynujące, ale zaczęłam się zastanawiać, ilu turystów ma czas na ucieczkę, gdy taka skała odrywa się od ściany, i czy w ogóle są tego jakieś oznaki. Na przykład głośny trzask czy odgłosy pękania…
Didulec obudziła się na tym postoju i dalszą drogę spędziła albo w nosidle, bardzo grzecznie i uważnie oglądając z zaciekawieniem to, co mijaliśmy, lub na nogach. Próbowała dzielnie swoich sił, mimo że teren był dość trudny dla 15-miesięcznego dziecka.
Po przerwie ruszyliśmy dalej. Tutaj trasa nie prowadzi już cały czas przez wąskie skaliste korytarze, droga jednak wygląda równie imponująco. Szlak prowadzi kamiennymi schodami lub wydeptaną ziemistą drogą. Mija się takie formacje skalne, jak np. Miś panda (ku uciesze Młodej). Po chwili docieramy do jaskini Świątyni (Skalni Chram), miejsca pełnego mniejszych jaskiń i wąskich (bardzo wąskich) przejść, które są przeznaczone tylko dla dobrze przygotowanych śmiałków. My spasowaliśmy. Ale pokręciliśmy się tam trochę, z podziwem obserwując wysokie do chmur skały. Idąc dalej (zejście po schodach), mijamy jedną z moich ulubionych skał – czyli Indianina. Dodam w tym miejscu, że tabliczki wskazujące nazwy formacji skalnych opisane są w czterech językach: czeskim, polskim, niemieckim i angielskim.
Mijając głowę skały o nazwie Pies Huckelburry (na serio tak wygląda!), przechodzi się przez skalną bramę z metalową furtką. I mija się kolejną głowę psa (tym razem bez imienia 😀). Tutaj szlak znowu prowadzi wąskimi przejściami po drewnianej kładce.
Następnym ciekawym miejscem, do którego dotarliśmy, jest Mały Świątynny Rynek. Żeby do niego wejść, trzeba przejść przez Bramę Spełnionych Marzeń… przechodząc przez nią, nie zaszkodzi pomyśleć o kilku marzeniach. 😉
Zachęcam, aby pójść w prawo do niewielkiej jaskini, do której da się wejść (jest oznaczona). Z Małego Świątynnego Rynku przechodzimy do Wielkiego Świątynnego Rynku. Z niego droga prowadzi już bezpośrednio do miejsca, z którego wyruszyliśmy. Właśnie tam się zastanawialiśmy, w którą stronę pójść! Tak więc pokonując tę trasę niebieskim szlakiem, robi się pętle. Idąc w lewo lub w prawo, dociera się do Horolezeckiej Chaty. Na parking wraca się tą samą trasą, czyli znów mijamy skalną bramę oraz 300 schodów prowadzących na Zamek Strzemię.
Opisy w Internecie nijak się mają do tego, czego tam doświadczyliśmy. Przypomnę, że cały czas wędrowaliśmy w mglistej, wilgotnej aurze, a dzień wcześniej padało. Tak że klimat sprzyjał bajkowej atmosferze. Idąc drewnianą kładką, mija się imponujące, wysokie formacje skalne, obrośnięte mchem i paprociami. Połączenie szarych, mokrych skał z intensywną zielenią roślin pozwalało podziwiać piękne krajobrazy. Starałam się zrobić jak najwięcej zdjęć. I mimo że wyszły ładnie, to i tak na żywo wygląda to jeszcze piękniej. Odcinek ten ma charakterystyczną nazwę – Sybir.
W podekscytowaną Młodą wstąpiła ogromna energia. Oczywiście zabawa „czy tato tu się zmieści” jak najbardziej się sprawdziła. Zachęcam do patrzenia nie tylko przed siebie i na boki, ale również do góry. Momentami skały tworzą dach. Cały ten odcinek (wliczając w to Sybir) to Dolina Anny. Moim zdaniem jest jednym z najpiękniejszych odcinków Teplickich Skał, choć próżno szukać tu tych mało pięknych. 😉
Miejsce nazywa się „U skalni nevesty”, od formacji skalnej przypominającej młodą kobietę. Znajdują się tam wiaty dla turystów, którzy chcą odpocząć i coś zjeść. My z racji pilnej potrzeby znalezienia się w wśród wąskich przejść oraz dlatego, że Didulec spała, ruszyliśmy dalej. Do wejścia prowadzą kamienne schody. Przejście również jest kamienne. Po jego pokonaniu po kilku krokach docieramy do charakterystycznego miejsca, jakim jest Horolezecká Chata (602 m n.p.m). I tu zaczynają się schody – ale tylko w przenośni (chociaż Chata rzeczywiście tam stoi i żeby do niej wejść trzeba pokonać kamienne schody). A to dlatego, ponieważ szlak się rozwidla. Oczywiście tu też znajdziemy oznaczenie kierunku marszu. Nie jest to jednak sztywno wyznaczona trasa. Można pójść w prawo lub w lewo (tę drogę wskazywała strzałka wyznaczająca kierunek zwiedzania) szlakiem niebieskim.
Z racji tego, że wybrałam się bez mapy, nieco się zaniepokoiłam. Ale szczęście nam dopisało! Obok nas przeszło trzech mężczyzn. Usłyszałam (nie żebym specjalnie podsłuchiwała!), że mówią po polsku i rozmawiają o wyborze kierunku. Kiedy zaczęli iść w prawo, podeszłam i zapytałam dlaczego oraz czy mają mapę gdzie, co i jak. I uff! Powiedzieli, że w prawo zaczynają się przejścia, o których Młoda śniła w nocy. Tak więc obraliśmy kierunek na Teplickie Skaly (Krapniky) i ruszyliśmy ku przygodzie.
Gdy będziecie przechodzić przez bramę, zachęcam do jeszcze uważniejszego rozglądania się wokół. Ponieważ skały przybierają coraz ciekawsze kształty. Mglista aura dodawała magii – im dalej szliśmy, tym bardziej można było to wyczuć. Turystów nie było zbyt wielu, mimo że był to piątek. Pewnie pogoda odstraszyła niejednego śmiałka. Małż też miał wątpliwości, czy jechać z dziećmi w takie miejsce – przecież skały i ślisko, i w ogóle. Ale potem cieszył się, że go przekonałam.
Parę kroków za skalną bramą znajduje się punktu U Sekery (575 m n.p.m). Stąd możemy odbić żółtym szlakiem w stronę Pod Bludistem (Pod Labiryntem) oraz Osady Skaly z Zamkiem Skaly (a raczej jego ruinami, tu trzeba się przygotować na ok 1,5 h drogi). My jednak trzymaliśmy się naszego niebieskiego szlaku. Dzięki temu dotarliśmy do skalnego miasta. To świat pełen wąskich przejść między strzelistymi, wysokimi skałami.
Dobrze wiedziałam, jak to się skończy. Uprzedzając fakty – oczywiście już tam nie weszliśmy – mocno styrani trasą (styrani, ale bardzo zadowoleni). Dzięki informacjom znalezionym w Internecie wiem, że na szczycie znajduje się punkt widokowy. Po zamku nie ma już praktycznie zbyt wielu śladów. Jeśli chodzi o widoki, dla nas była to mała strata, bo była taka mgła, że czubki skał, które mijaliśmy, znajdowały się w chmurach.
Pod wejściem na zamek jest ławka, na której zrobiliśmy pierwszą przerwę – na coś słodkiego i wodę. 😉 Młoda była coraz bardziej zaniepokojona tym, że ja jej tu obiecałam wąskie przejścia między skałami, a tu nic z tych rzeczy… Cały czas cierpliwie tłumaczyłam, że na najlepsze trzeba poczekać. Choć sama nie wiedziałam, ile dokładnie, bo byłam tam pierwszy raz. No i nie miałam mapy…
Na moje szczęście niedługo potem pojawiła się pierwsza Skalna Brama. To dość charakterystyczne miejsce z tablicą poświęconą Goethemu, który odwiedził Teplickie Skaly. Tutaj wstąpił w Młodą nowy duch. No i w Małża, który też już był lekko niezadowolony. A Didulec właśnie w tym miejscu postanowiła zasnąć. Tak się pięknie wszystko zaczynało układać. 😀
Tutaj zdecydowanie można poczuć się jak w Narnii…
Skalne miasta mają to do siebie, że potrafią przenieść nas do zupełnie innego świata. A gdy dojdzie do tego magiczna, mglista aura krajobrazy są wręcz baśniowe.
Gdy byliśmy w Górach Stołowych (gdzie do tej pory zaliczyliśmy Błędne Skały i Szczeliniec Wielki), powiedzieliśmy sobie, że na 100% wrócimy w tamte strony. Bardzo nam się tam spodobało. Ciasne, skalne korytarze i górskie krajobrazy – to jest to!
Po raz drugi wybraliśmy się tam w październiku. Jesień w tych górach jest wyjątkowo malownicza. Dlatego z całą odpowiedzialnością polecamy wycieczkę w tamte rejony o tej porze roku.
Początek trasy wiedzie przez las. Idzie się głównie kamienistą drogą. Według Młodej początek był niezbyt ciekawy i mało spektakularny. Po około 10-minutowym marszu i przejściu drewnianych schodów docieramy do punktu Teplickie Skaly (ozvena – z jęz. czeskiego „echo”) na wysokości 515 m n.p.m. Dodam w tym miejscu, że cała trasa jest dobrze oznaczona. Oprócz kolorów szlaków (my szliśmy niebieskim, którego spory fragment pokrywa się z zielonym) są tabliczki wskazujące kierunek zwiedzania (smer prohlidky). Dalej skręcamy w lewo zgodnie ze strzałkami. Docieramy do pierwszej wiaty dla turystów. Kiedy ją mijamy, zaczynają się pojawiać coraz okazalsze formacje skalne. Na szlaku pojawiają się strzałki z nazwami tych skał. Część z nich łatwo rozpoznać, a części trzeba się dobrze przyjrzeć. Mnie najbardziej spodobał się Koń, Indianin czy Pies Huckelburry. 😁
Po następnych paru minutach docieramy do znaku wskazującego na bardzo strome schody w górę. Prowadzą one na Zamek Strzemię (Hrad Střmen). Schodów jest dokładnie 300 i są dość strome. Więc to atrakcja tylko dla osób o mocnych nerwach! Co prawda, my do nich należymy… ale Małż zaproponował, żebyśmy weszli tam, wracając ze skalnego miasta. Taaak…
Następnego dnia (mimo dość mglistego poranka) pogoda zapowiadała się dużo lepiej. Nie padało, a to już duży plus! Szczególnie podczas przemieszczania się po śliskich skałach i wąskich przejściach.
Tak więc postanowiliśmy zwiedzić jedno ze skalnych miast w Czechach – Teplickie Skaly. To skalne miasto oddalone jest od bardziej popularnego adrszpaskiego (Adršpašské skály) o około 4 km. Trasa prowadzi niebieskim szlakiem i ma około 6 kilometrów. Ale spokojnie… nawet tego nie zauważycie, bo miejsce oczarowuje od samego początku i nikt nie patrzy na zegarek.
Parking przy wejściu na szlak jest dość spory. Postój jest płatny (opłata z października 2023 r.: 150 koron/30 złotych). Można było płacić zarówno koronami, jak i złotówkami. Gdy dotarliśmy do kasy, okazało się, że tam płaci się tylko koronami (osoba dorosła – 60 koron, dziecko powyżej 6 roku życia – 30 koron). Inna waluta nie wychodziła w grę, ale była możliwość płatności kartą. I tak też zrobiliśmy, bo jak to z nami bywa, nie do końca byliśmy przygotowani i zwyczajnie nie mieliśmy koron. Już przy kasie Młoda – jako dziecko straganowo-bazarowe – dojrzała dla siebie pamiątki, ale zgodziła się kupić je po powrocie.
Kiedy planowałam te parę dni w Górach Stołowych, miałam nadzieję, że pogoda dopiszę nam jak poprzednio. Ale kiedy przyjechaliśmy i cały pierwszy dzień padało… to trochę zwątpiłam. Następnego dnia pogoda okazała się jednak łaskawsza i mogliśmy zacząć przygotowania do wycieczki. Naszym celem było jedno z czeskich skalnych miast. O ile Adršpach bardzo mnie kusił i jest jednym z najbardziej znanych miejsc, poradziłam się innych blogerów i tak oto wybrałam Teplickie Skały. I to był strzał w dziesiątkę!
Ale od początku. A jak od początku to wrócę do dnia poprzedniego, który miał być dla nas takim dniem na rozruch. Mieliśmy ponownie zwiedzić Błędne Skały. Jednak po pierwsze, pogoda nam na to nie pozwoliła. A po drugie, okazało się, że parking u góry (przy wejściu) jest otwarty tylko w sezonie letnim (nie żebyśmy byli leniwi, ale z dzieciakami wygodniej jest podjechać, niż spacerować pod górę od dolnego parkingu, który jest darmowy). Tak więc kilka razy przejeżdżaliśmy obok wjazdu na Błędne Skały, patrząc tęskno w jego kierunku, ale byliśmy pogodzeni z faktem, że tym razem nie uda się ich zwiedzić.
Zapraszamy na:
TEPLICKIE SKAŁY